pruć, albo nie pruć…..

pruć, albo nie pruć…..

Krąży wśród wielu dziewiarek powiedzenie: “bez prucia się nie liczy”. I gdybym tą wskazówką się kierowała to ten sweterek byłby niemalże 100% sukcesem.

Włóczka Milano, niemieckiego producenta Lamana, zachwyciła mnie od pierwszego spojrzenia. Niezwykle miękka, lekka i puszysta. Chciałam od razu “wrzucić ją na druty”. Niestety miałam wtedy dużo zajęć związanych ze sklepem i to pragnienie musiałam odsunąć na późniejszy czas.

Nie przestawałam jednak myśleć nad tym jak powinien wyglądać sweterek, (bo to, że będzie to sweterek było dla mnie wiadome od początku),  jaki nadać mu fason, jaki wzór zastosować. I wciąż poszukiwałam inspiracji.

Wreszcie trafiłam na stronie Dropsa na idealny dla tej włóczki i mojego wyobrażenia tego co chciałam osiągnąć, wzór. Misty Harbor – delikatne warkoczyki, prążki i plecionka oraz rozszerzane od nadgarstka rękawy.

Zabrałam się więc ochoczo za dzierganie. W podróży….. Tak, to nie był dobry pomysł. Sweterek przerabiany jest od góry i już po 4-rech rzędach ściągacza zaczyna się dodawanie oczek, dzielenie na poszczególne części, tj. przód, tył i rękawy, oraz różne wzory. No i ciągle coś mi się nie zgadzało i po zrobieniu kilku rzędów zaczynałam od nowa.

Mimo tych wielu prób, w czasie wyjazdu doszłam w robótce do oddzielenia rękawów. Po powrocie do domu, okazało się, że wszystko co zrobiłam,  musiałam spruć. Wybrałam jednak za mały rozmiar. (Wciąż nie mogę się przyzwyczaić, że nie noszę już 36/38:(). Troszkę mnie to zniechęciło, więc odłożyłam ten projekt na jakiś czas. Potem jednak, wszystko szło już pięknie i gładko. Wzór jest powtarzalny i wydaje się nie być trudny, jednak wciąż trzeba się pilnować i liczyć oczka i rzędy, ale dzięki temu praca nie jest nudna.

W oryginale, sweterek na dole jest szerszy niż u góry i ma po bokach rozcięcia. Zrobiłam wszystko tak jak w opisie, bo na modelce wygląda to super. No niestety, ja nie czułam się najlepiej w takim fasonie. Podobają mi się modne obecnie ubrania typu oversize i wszelkie rozszerzenia i wyciągnięcia, ale na kimś. Ja jednak jestem tradycjonalistką i lubię prostotę i klasykę, najlepiej blisko ciała. No i znów było prucie i to już konkretne bo prawie do pach. Sweterek zrobiłam na prosto, jedynie rękawy zostawiłam lekko rozszerzane i z tego efektu byłam już zadowolona. 

I teraz pytanie: czy prucie jest takie straszne? Chyba tylko dla laików, którym wydaje się, że jest to niszczenie wielogodzinnej pracy. Dla nas, dziewiarek, to jeden z elementów procesu twórczego. To nauka, i to nie tylko samego dziergania, ale i kształtowania, w mojej ocenie, pozytywnych cech charakteru: cierpliwości, uważności, nieprzywiązywania się do rzeczy, odnajdowania radości w każdej sytuacji, która nas spotyka.   Mogłabym tu wymienić jeszcze wiele powodów, dla których nie trzeba wstydzić  się prucia, ale mogłoby to wyglądać, że je gloryfikuję, a przecież nie o to chodzi. Chodzi o to by dzierganie i przynależne do niego elementy, było dla nas  radością i wytchnieniem od szarości dnia codziennego. Czego sobie i Wam życzę:)       

 

Na sweterek zużyłam niecałe 7 motków włóczki Milano w kolorze 47 – muscat, dziergałam drutami bambusowymi Kinki Amibari nr 3,5.

 

 

 

 

No Comments

Leave a Comment

Your email address will not be published.